Soundtrack życia
Pomysł na ten tekst siedzi
mi w głowie od bardzo dawna. Od dłuższego czasu wie o nim Karolina. Ale jak to
w życiu bywa jest milion innych spraw do załatwienia i jest również lenistwo.
Wróćmy do sedna sprawy. Muzyka.
Muzyka (to mój Red Bull-
dodaje mi skrzydeł) jest super i towarzyszy mi w sumie cały czas. I to
dosłownie, począwszy od pracy, poprzez dom, dojazdy między
uczelnią-pracą-domem, spotkania ze znajomymi, a skończywszy na braniu prysznica.
Nawet wtedy, kiedy nie ma jej fizycznie
wokół mnie to albo mam w głowie jakiś kawałek, albo coś (nieumiejętnie, bo nie
umiejętnie) śpiewam, nucę, nawijam. Czasem powoduje to zdziwione spojrzenia w
moim kierunku, ale jest mi to obojętne. To ludzie, którzy nie tworzą sobie
plejlisty są stratni, a nie ja. Spójrzmy na to zagadnienie w inny sposób.
Czym byłby świetny film bez
idealnie dobranego, „szytego na miarę” soundtracku? No może dalej byłby dobrym
filmem, ale jednak czegoś by nam brakowało. Elementu, który nadaje klimat,
spaja, wywołuje dodatkowe emocje. Muzyka wnosi wiele walorów, ubarwia przekaz,
wzmacnia go. Dlaczego niemielibyśmy stworzyć sobie ścieżki dźwiękowej towarzyszącej
naszemu życiu? Gdyby muzyka nie była dla mnie tak istotnym elementem to życie
byłoby znacznie bardziej jałowe.
Z muzyką pośrednio bądź
bezpośrednio wiążą się moje najlepsze wspomnienia. Bo przecież klimat panujący na koncertach, ta
energia jest nie do podrobienia. Na samą
myśl czuję ciary. To samo tyczy się wspólnego śpiewania ze znajomymi, może nie
niesie ze sobą takiej bomby energetycznej, ale powoduje takie sielskie
odczucia. Ten moment kiedy znajduję
fantastyczny kawałek i nie mogę przestać go zapętlać, i po prostu muszę
podesłać go Karolinie, a później ta duma, gdy po jakimś czasie widzę, że jej
też się wkręca. Albo gdy idę przez miasto, a to co mam na słuchawkach przenosi
mnie w inny świat, odrywa od rzeczywistości, pozwala poczuć się inaczej. I aż
smutno naciskać stop w odtwarzaczu. /Iza
Muzyka jest istotną częścią mojego życia. Słucham muzyki
sprzątając, gotując, leżąc, kąpiąc się, malując się i gubiąc się gdzieś w
Internecie. Kiedyś fanka Dody, Veby. W okresie b(l)untu Bob’a Marley’a, hehe. Teraz raczej wszystkiego
po trochę. Ale głównie dobre rapsy, albo Marsi, o czym można było się przekonać
w notce, która była relacją z koncertu w Rybniku.
Nim przejdę do myśli przewodniej związanej z notką o soundtracku mojego
życia, chciałam zaznaczyć, że to właśnie muzyka połączyła mnie z Izą. Szczerze
mówiąc, nie wiem jak wyglądałyby moje relacje
z Izą, czy nasz blog by istniał, gdyby nie to, że obie jaramy się
dobrym, polskim rapem. No, Iza jeszcze jara się dobrym, zagranicznym rapem. Ja
trochę mniej, zacznie mniej, ale coś tam kojarzę. Po kilku latach przyjaźni rap
nadal jest sporą częścią naszego wspólnego życia, dyskusji i prawie zawsze jak
spędzamy razem czas, to albo w towarzystwie dobrych panów raperów lecących w
głośnikach, albo na koncertach.
Ale czas przejść do soundtracku mojego życia. Nie wiem
jak Izabel ugryzie ten temat, wiem tylko tyle, że na pewno nie tak jak ja.
Zaczynamy!
Załóżmy, że każdy dzień z mojego życia to jeden odcinek
serialu, którego tytuł jest bardzo zaskakujący: „Życie Karoliny”.
Tak więc, każdy odcinek zawsze zaczyna się tak samo. Jest 6:00, czas na
czołówkę, czyli budzik [klik].To zdecydowanie najbardziej znienawidzony dźwięk w moim życiu.
Mija 30 minut walki budzik vs ciepłe łóżko. Wstaję. Jedyne, co przychodzi mi na myśl
to: „JBMNT, JBMNT WHOOP WHOOP!” [klik]. Po
wyjściu z pokoju, wkraczam do pomieszczenia i zaczyna grać melodyjka:
„Szczotka, pasta, kubek ciepła woda, tak się zaczyna wielka przygoda!” [klik]. Moja
łazienka to coś w stylu kartki urodzinowej - wraz z otwarciem, gra melodyka. Po
makijażu czas na bliskie spotkanie z szafą: „Duże bluzy mam, szerokie sztany” [klik]. Całkiem
nieźle wyglądam, więc: „But first, let me take a selfie” [klik]. Czas wyjść z domu,
kierunek przystanek. Autobus odjeżdża w otchłań świata, beze mnie. Pozostaje mi
zaśpiewać „Wróóóóóć do mnieee” [klik], ale tylko w wykonaniu Krawczyka (S. to dla
Ciebie!). Wsiadam w kolejny, tłok. Nucę pod nosem: „Kiedyś kupię nóż ipowyrzynam wszystkich wkoło” [klik]. Jestem na
uczelni, pilnie się uczę. Nie ma czasu na muzykę. Żartowałam. Witam się z Izą
krzycząc ”Salute Salope! Rooobię salut” [klik]. Wracam do
domu: „Sweeeeeet hooome Alabama” [klik]. Potem w ciągu dnia usłyszeć można wiele
innych piosenek, ale co za dużo, to niezdrowo. Wystarczy.
Tak sobie myślę, że jakbym została raperem, to z moim
diabelskim charakterkiem i słowotokiem 24h na dobę, z pewnością spełniłabym się
w bitwach freestylowych i dissach. /Karolina
Post A Comment
Brak komentarzy :